wtorek, 2 sierpnia 2011

dziwadło, wisnie i brak zdjęcia.

Dziś nie będzie zdjęć! właściwie dziś będzie uprawianie blogowania z gotowanie w tle. Co nie znaczy że od razu będę twaorzyła emo smutnego bloga, z wywlekaniem swoich wszystkich najgorszych sekretów i koszmarnym użalaniem się nad sobą. Nie o to chodzi. Ale zdjęć nie będzie! Bez kilku komentarzy, jakie to wspaniałe co upiekłam, bez słit fotek żarcia, których jest miliard przez autofokus i głębie ostrości dostepną w każdym aparacie fotograficznym. Nie, bo mam awarie barku i nawet najmniejsza prób obróbki foty skończy się dla mnie dretwieniem paluszków u ręki prawej.
Zresztą, nawet nie o to chodzi, poprostu chce mi się pisać, a wsadzałam tylko wiśnie do słoika a nie czuję żeby mógłbyć to post mojego życia ( może brzoskwinie z miodem i imbirem były by, ale jak mówię, nie mogę pracować przy kompie) a bez zdjęcia nikt nawet nosem nie trąci żeby się za cokolwiek zabrać. Nawet nie wiem ile osób naprawde czyta tez zbiór bzdór, a ile od razu łapie przepis i tworzy ( cokolwiek jest to za każdym razem bardzo miłe ). A może zazdroszcze innym ogarniania elementów do kompozycji danych super-food-fotografii.. nie wykluczam tego.
Tak się składa, że na gotowanie zabrakło mi pasji, nie mogę patrzeć na czekoladę a co więcej wynmyslać jakiś ciast, nie mam chłopaka, a nie chcę byc tez odpowiedzialna za każdy kolejny centrymetr więcej, ciał koleżanek z pracy mojej mamy.
Pozatym nie mam pieniędzy na kupowanie kilogramów cukru, dekadramów mąki i kilometrów czekolady, żeby taśmowo tłuc jakieś desserty.
No i nie mam czasu. Nie posiadam go bo od kilku miesięcy uzalezniłam się od nic nie robienia i od posiadania depresji z tego powodu. Wypacam ją na siłowni i tańcach, co jest codziennie moim czaso-wypełniaczem.
A! no i robię wiśniówkę. Nie wiem jakie sa proporcje bo nie zapisywałam, ale jak skończę, zapraszam. No bo z nim nie robienia, amatorsko sie upijam od czasu do czasu w jednym z łódzkich pubów.
Więc przepraszam już za brak zdjęcia, przepisu i mój jad płynący z literków jakie tu stawiam, siedząc na kanapie, bo inaczej nie mogę nawet ruszyć łapką co by cokolwiek napisać.
Wypaliłam się, i jedyna osobą, która trzyma mnie przy jakikolwiek gotowaniu czy karierze szalonej cook blogerki jest Grażynka, którą może ktoś zna ze swojego bloga, która nie ma wypas aparatu, nie stylizuje potraw, gotuje niesamowicie i nie jara się kolejnym fanem na fb. Tu mój pokłon!
Wypaliłam się, i zamiast wisni w żelu, zrobiłam dziś 3 litrowy serio gęsty kisiel, bo nie chciałam jeść chemii od Kowaleskich.
Zamiast eko wyszło jak zawsze. Cóż, przyjdzie taki dzień że się to zje, czy tak czy siak.
I wkurza mnie to wszyatko eko. Jak ktos widzi różnicę między jajem od szczęsliwej, a nieszczęsliwej kury, niech da znać.
Ja bywam nieszczęsliwa, a ciasta nadal robie zajebiste.
Ale o eko, kiedy indziej, jak jakas inna część ciała mi sie popsuje.
To wszyatko z tęsknoty za swoim niegdyś zapałem do gotowania.
Trochę to smutne, ale póki co, znów przepraszam za brak zdjęcia.

P.S. Porozpisywałabym się jak bardzo kocham wiśnie, ale że dziś jestem hejterem to tego nie zrobie.
Może zrobie tiramisu z wiśniami, jakich miliard w internecie, tylko odzyskam swoją werwę, bo póki co zakopała się gdzieś głęboko, a ja se tkwie.

:)

Brak komentarzy: